WomanMagazine.pl

Felieton Joanny Mazurek

Zapraszamy Was do przeczytania gościnnego felietonu Joanny Mazurek.

Standard Post with Image
To miał być jasny i pozytywny tekst o wartościach, które dla mnie są ważne, ale od zakiełkowania myśli, do publikacji wydarzyło się tyle i w takim tempie, że nie mam już wątpliwości dokąd zmierzamy i jest mi z tym bardzo smutno.
 
A było tak:

Będąc na przejażdżce rowerowej z synem kupiłam bestseller. Rzadko to robię, chyba jakoś na przekór, żeby jednak nie ulegać presji rynku i tkwić w ułudzie, że podejmuję wolne decyzje, ale było piękne, letnie popołudnie, Syn wcinał lody w księgarnio-kawiarni, ja popijałam latte, a Michelle tak uroczo, po amerykańsku uśmiechała się z okładki.
 
Michelle – chyba mogę tak napisać, bo po lekturze czuję, jakby trochę była moją kumpelą, taką, z którą grało się w „kabel” albo „babingtona” na podwórku, a teraz wypije się i kawę, i wino jak trzeba, albo jest ochota obgadać mężów, co to nawet zakupów porządnie ogarnąć nie potrafią, a dzieci wyprawione przez nich do szkoły idą zawsze w dwóch różnych skarpetkach. Ale Michelle nie jest ani zwykłą kumpelą, a i męża, jak wynika z opisu, ma raczej bliskiego ideału, dzieci kocha nad życie, łączy z trudem (ale jednak łączy) pracę zawodową z byciem nieprzeciętną matką, rzuca robotę w korporacji dla pracy w imię wyższych wartości i snuje nam przed oczami film reżyserowany w iście amerykańskim stylu i to w przejmująco pastelowych kolorach — dzieciństwo na przedmieściach, idealna, kochająca się rodzina, żyjąca wprawdzie skromnie, ale honorowo, później ścieżka edukacji i kariera, aż w końcu i on, który jest jak wzorzec mężczyzny z Sèvres  (no dobra, bałagani, ale która z nas nie wybaczyłaby bałaganu Barackowi?).

Jednak pod tym amerykańskim lukrem i brokatem, moja koleżanka Michelle przemyca też ważne treści — o walce o równość kobiet i czarnoskórych mieszkańców Ameryki, a w większości przypadków — łącząc te dwie grupy. Bardzo mnie to ujmowało, że Michelle nie zapomina skąd się wywodzi i o tym, że to przez dziwne zbiegi okoliczności splątane z ważnymi i świadomymi decyzjami, za którymi stała ciężka praca, znalazła się na chwilę na świeczniku świata. I że to, że stała na tym świeczniku do czegoś ją zobowiązuje — do tego, żeby nazywać rzeczy po imieniu i do tego, żeby zmieniać świat małymi krokami, do tego że jak masz możliwość zmienić mały kawałek świata wokół siebie, to powinnaś to zrobić, bo nikt — nawet potężny Barack — nie jest w stanie przemeblować świata i uczynić go lepszym jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dlatego, żeby było piękniej, trzeba obrabiać w kółko ten warzywnik, który się założyło z dziećmi z pobliskiej podstawówki.

No, i tak sobie tkwiłam w tym amerykańskim uniesieniu, kiedy dopadła mnie nasza swojska, szczecińska rzeczywistość. Oto czytam w Gazecie Wyborczej, że w odpowiedzi na petycję do Prezydenta Miasta o podpisanie karty LGBT+, pan Anonim napisał kontrpetycję, grzmiąc i sypiąc gradem stałych argumentów, że nachalna promocja tęczy stanowi zagrożenie dla naszego czarno-białego heteroseksualnego świata, że jak tęcza nas zaleje, to więcej ludków stanie się jej wyznawcami i zamiast żyć według jednej, odwiecznie narzuconej normy, będzie uprawiało wolną tęczową miłość, przez co znany nam, jedyny i właściwy zero – jedynkowy heteroseksualny świat ulegnie zagładzie, a lobby tęczowych ludków przejmie władzę i wówczas już prosta droga do tego, żeby rozeźlone hordy gejowskich potworów przyszły i pożarły nam dzieciaki. Dlatego ludu na barykady! Bo my w ich obronie stając powinniśmy protestować przeciwko „promocji homoseksualizmu i innych odchyleń w przestrzeni publicznej”! Żeby żaden prawdziwy mężczyzna, ani żadna kobieta z krwi i kości nie popadli w obleśny homoseksualizm przez tę nachalną promocję!
 
I tak przyszło mi na myśl, chociaż może nie powinnam wypowiadać tego na głos, że taki Adolf dla przykładu miał pomysł — wybić jak psy. Nie promować absolutnie. Wybić po prostu. A system unicestwiania doprowadził do doskonałości. Nawet nie musiał udawać otwartego, tylko się bawił w "różowy trójkąt" i na rozszarpanie psom. I on ich zabijał, a oni odrodzili się w następnych pokoleniach, chociaż trudno mówić, że gdziekolwiek lata powojenne im sprzyjały i nadmiernie promowały. Ale my przecież nie chcemy być jak Adolf, bo my jesteśmy otwarci!  My będziemy tylko jak to dziecko w zabawie, któremu mówimy "schowaj się", a ono zakrywa oczy rączkami i udaje, że go nie ma.

My też zakryjemy oczy i udamy, że czegoś nie ma. I wtedy będziemy mogli mówić – „o! Patrzcie jacy my otwarci jesteśmy! Tylko ich po prostu u nas nie ma. No nie ma!” A że statystyka coś tam bredzi, że jakiś procent populacji... „Widać u nas inna populacja. Bardziej normalna. Nie promowaliśmy, to nikt się nie zaraził. Ale tacy otwarci jesteśmy!”
 
Dalej pan Anonim śpiewa straszną pieśń o okropnej seksualizacji dzieci i deprawujących standardach WHO! Te nasze biedne dzieciaki zagrożone wiedzą o tym, że człowiek jest istotą seksualną, w dobie internetu i wszechobecnego seksu na reklamach, gdzie każdy szanujący się producent oleju rzepakowego albo opon samochodowych wie, że bez ponętnie wypiętej kobiety, z przykuwającym wzrok seksownym rowkiem na dekolcie nie sprzeda niczego!  
Naprawdę? Tego się boimy? Że nasze czyste i niewinne dzieci, wychowywane w świecie który jest przesiąknięty treściami seksualnymi, że one się zepsują, kiedy zobaczą, że dwóch facetów, albo dwie babki mogą żyć razem (moje widzą i zaręczam — nie zepsuły się, powiem więcej — nie mają z tym żadnego problemu!), albo że niewinna lilija straci swą biel, kiedy edukator seksualny powie jej, że jej ciało to jej świątynia i że tylko ona ma prawo o tej świątyni decydować? Nikt inny! Nawet przedstawiciel najbardziej świętych zawodów na świecie? Że straci swą czystość, kiedy powie jej, że seks jest częścią naszego dumnie nazwanego człowieczeństwa, kiedy dowie się, że w XXI przed ciążą zabezpiecza pigułka, a przed chorobą prezerwatywa? Że seks może być piękny, ale może być brudny, że każdy człowiek ma prawo do powiedzenia — NIE!
 
Seksualizacja dzieci? No tak, przecież dzieci rodzą się wolne od swojej płci. Szkoda, że o ich czystości i niewinności nie pamięta każdy ksiądz. I po to właśnie są standardy WHO, żeby dziecko miało taką wiedzę! O tym jak funkcjonuje ciało, że dzieci nie biorą się z kapusty, że seks za obopólną zgodą, pomiędzy równymi sobie partnerami jest dobry, a że wykorzystywanie jest złe i że może się przed tym obronić i że znajdą się dorośli, którzy staną po jego stronie. Nie słyszałam jeszcze o przypadku na świecie, kiedy nadmiar edukacji i wiedzy zrobiłyby krzywdę komukolwiek. Ale nie. My znowu wolimy zakryć oczy rękoma i udawać, że czegoś nie ma. Nie promujemy homoseksualizmu, to go nie ma.
 
Nie seksualizujemy dzieci, to nie są wykorzystywane.
A świat jest piękny jak ogródek Michelle.
 
Dziękuję Panu Anonimowi. Kawy rano nie musiałam pić. I kiedy myślałam, że słowa odważnego, ale jednak Anonima są maksimum, które osiągniemy, dwa tygodnie po kontrpetycji, Gazeta Polska zapowiedziała wypuszczenie wlepek z tekstem „strefa wolna od LGBT”. Nie trzeba wytężać się specjalnie w szukaniu analogii, same się nasuwają. Pytanie, czy następna będzie naszywka z różowym trójkątem dla jednych, a z wieszakiem albo parasolką dla drugich, czy wszystkich nas oznakują i utworzą strefy wolne?
Nie słyszałam o żadnych ruchach prokuratury, nie słyszałam o pokazowej akcji wejścia o 6 rano do redakcji, ale może dlatego, że za Gazetą Polską stoją potężni protektorzy, a za Elą Podleśną nie stał nikt, więc można było bez strachu o awanse, a w zasadzie mając je na myśli, wejść do niej do domu i o przeprowadzić poranną pokazówkę skuteczności służb.
Kilka dni po naklejkach Gazety Polskiej wydarzył się Białystok.
 
Białystok, w którym na wszystkie wątpliwości, uzyskaliśmy jasne odpowiedzi — nie ma granicy do której nie posuną się łysi patrioci z Bogiem i pieśnią na ustach, z modlitwą „pedały wypier***” tak chętnie intonowaną przez Kościół. A po brutalnej sobocie, w niedzielę wszyscy z równym zapałem przyjmą ciało tego, który podobno cierpiał za ludzkość, całą ludzkość. Nie przypominam sobie bowiem żadnych słów wypowiedzianych przez niego — „umieram za białego, łysego, porządnego patriotę szczególnie polskiego. Nie umieram za pedałów i innych dewiantów z LGBT”.
 
I mam pytanie do was patrioci z Bogiem na ustach – czego wy się tak boicie chłopaki?
Może samych siebie? Jest taka teoria w psychologii, która wskazuje, że u innych ludzi najbardziej denerwują nas cechy, których nie akceptujemy u siebie samych? Może to wy macie problem z tą cząstką homoseksualizmu, która w was drzemie? Wszak nierzadko się zdarza, że ten który krzyczy najgłośniej „pedały do gazu”, sam marzy w skrytości serca o czułym uścisku męskich ramion? Przecież, gdyby wszyscy katolicy byli mocno osadzeni w swojej wierze, a mężczyźni w swojej heteroseksualności, to cóż by im przeszkadzały dwie kochające się kobiety, albo dwóch kochających się mężczyzn?
 
I ponieważ w dzisiejszym świecie równość nawet na sztandarach jest źle widziana, to mając w głowie moją koleżankę Michelle, która wie, że ludzie są równi, choć nie tacy sami, ma odwagę mówić to, co myśli i mając przed oczami słowa: „Na końcu będziemy pamiętać nie słowa naszych wrogów, ale milczenie naszych przyjaciół", uważam że właśnie dzisiaj jest czas próby i milczeć nie możemy, nawet gdy po drugiej stronie jest Anonim, który nie ma odwagi podpisać się pod tym co mówi, gdy jest agresywny i prymitywny faszysta nazywany patriotą, to właśnie tym bardziej wtedy bądź jak Michelle, nie bądź jak Adolf.

Auto zdjęcia: banynyc

Podobne artykuły

Kobiety Zwyczajne – Niezwyczajne: felieton Joanny Mazurek

Dzisiaj w ramach akcji „Kobiety Zwyczajne – Niezwyczajne” zapraszamy Was do inspirującego felietonu Joanny Mazurek. Jej przyjaciele wskazują na jej społeczne zacięcie i ogromne serce do tego, by kobiety nareszcie zaczęły wykorzystywać pełnię swoich możliwości.

Czytaj więcej