WomanMagazine.pl

„Upływający czas o wiele więcej kobietom daje, niż zabiera” – wywiad z Dorotą Kassjanowicz

W lipcu pod naszym patronatem ukazała się nowa pozycja wydawnictwa Wielka Litera - „Stany małżeńskie i pośrednie”. Z tej okazji udało nam się porozmawiać z autorką książki - Dorotą Kassjanowicz - o powieści, kobiecej przyjaźni i życiu po 40-tce...

Standard Post with Image

Woman Magazine:  Ile Doroty Kassjanowicz jest w Weronice Burchart?

Dorota Kassjanowicz: Mimo że Weronika jest główną bohaterką mojej powieści, nie ma ze mnie ani więcej, ani mniej niż inne postaci. Bliskie mi jest jej uważne obserwowanie świata, wyłapywanie z codzienności – pozornie nieważnych – drobiazgów, obrazów, zdarzeń. Między innymi z tego potem powstają książki. Jednocześnie Weronika często działa i decyduje w sposób daleki od tego, w jaki ja bym postąpiła. Przyznam, że opisując ją, podobnie zresztą jak jej trzy przyjaciółki, częściowo wzorowałam się na znanych mi osobach. Oczywiście za ich wiedzą i zgodą. Ale to nie jest opis jeden do jednego. Weronika i inni bohaterowie „Stanów małżeńskich i pośrednich” to głównie wytwór mojej wyobraźni. Kreowanie charakterów odbiegających od mojego to dla mnie jedna z ciekawszych stron pisania.          

Czy rzeczywiście przyjaźń kobiet potrafi być tak prawdziwa, szczera – jaką widzimy ją w Pani powieści – nie podszyta ani zazdrością, ani zawiścią?

Co prawda w książce nie opisałam paczki moich przyjaciółek, ale mam to ogromne szczęście, że taką niezawodną, szczerą i wielokrotnie sprawdzoną w ciężkich chwilach przyjaźń znam także z własnego życia. Mogę więc potwierdzić, że to absolutnie możliwe, a nie jest tylko „fikcją literacką”.

Jestem ciekawa, dlaczego na taką symboliczną granicę przemian wybrała Pani wiek 40 lat. Czy to przypadek, czy coś w nas, kobietach przy tej 40-tce pęka? Czyżbyśmy dopiero wówczas były na tyle dojrzałe, żeby zacząć widzieć świat własnymi oczami, żeby dać sobie na to widzenie przyzwolenie?

Oczywiście to są kwestie indywidualne. Każdy dojrzewa we własnym tempie. Ale zarówno z moich doświadczeń, jak i obserwacji wynika, że wiele kobiet dopiero grubo po trzydziestce zaczyna pewniej stąpać po ziemi, rozumieć, czego tak naprawdę chcą, a na co nie powinny się godzić.  Opierają się na poczuciu własnej wartości czerpanym „z wewnątrz siebie”, a nie z otoczenia i jego opinii.  To efekt nagromadzonych  – dobrych i złych – doświadczeń. Bez nich możemy sobie tylko coś teoretycznie wyobrażać, marzyć, mieć złudzenia, także na własny temat, ale i na temat np. naszych „drugich połówek”… Już wiem, że upływający czas o wiele więcej kobietom daje, niż zabiera.  Jako „czterdziestki” czy „pięćdziesiątki” jesteśmy dużo silniejsze niż gdy byłyśmy młodsze o te 20 lat.

Ma Pani miłych sąsiadów? ;-) Pytam, bo główna bohaterka trochę na swoich narzeka...

Mieszkam w dużym bloku, więc siłą rzeczy, przy takiej liczbie sąsiadów łatwo i o tych miłych, i o tych mniej przyjaźnie nastawionych do otoczenia… Myślę, że powody zmagań Weroniki z sąsiadami znają wszyscy lokatorzy blokowisk – wiecznie szczekający pies piętro wyżej, niekończące się remonty, hałasy w porze ciszy nocnej... Empatia, czy inaczej mówiąc – kultura osobista, branie pod uwagę faktu istnienia drugiego człowieka i jego prawa choćby do spokoju we własnym domu – są chyba w zaniku. Swoją drogą, chciałabym mieć tyle co Weronika asertywności i konsekwencji w rozwiązywaniu międzysąsiedzkich problemów. Na jej przykładzie starałam się pokazać, że z różnych trudnych sytuacji można mimo wszystko wyjść bezkonfliktowo.

Książka jest o małych cudach codzienności. Przyznam szczerze, że oczekiwałam więcej magii, może nawet pewnej naiwności, że wystarczy chcieć, a świat może paść u naszych stóp. Pani nie daje na to żadnej gwarancji…

Moim zdaniem codzienność pełna jest małych cudów. I nie mam tutaj na myśli takich „ewidentnych” jak na przykład ten, gdy pewnego dnia pędziłam na dworzec, a na ulicy złamał mi się obcas – tuż pod sklepem z butami… To były najszybciej kupione buty w moim życiu! Ktoś powie – zbieg okoliczności. Ja natomiast nie wierzę w przypadki. Ani w to, że spotykamy na swojej drodze przypadkowych ludzi. Bo jednym z najważniejszych „małych cudów” jest właśnie spotkanie kogoś w danym momencie – zawsze najlepszym  z możliwych. To może być spotkanie skutkujące długą znajomością i konkretnymi zmianami w życiu, ale też kilkusekundowe: czyjś uśmiech w dniu, kiedy nic nam się nie udaje, albo trafna wskazówka, dwa-trzy słowa usłyszane gdzieś w sklepie, gdy akurat nie mamy sił na resztę dnia. Takie sytuacje zdarzają się także moim bohaterkom. Takich właśnie spotkań, rozmów, „zwrotów akcji”, odmian losu jest w mojej książce sporo, ale nie ma to nic wspólnego z magią. Bo na pewno nie o nią mi chodziło. Chodziło mi o nadzieję – tę mocno osadzoną w życiu, że przy jakimś wkładzie własnym – własnego wysiłku, zastanowienia się, podjęcia trudnej decyzji, asertywności, czasami stanowczym „dość!”, można coś w życiu zmienić na lepsze. Magia, czyli „coś z niczego”, do mnie nie przemawia. Pomyślna odmiana losu jest możliwa przede wszystkim wtedy, gdy jej wcześniej pomożemy, przygotujemy grunt. Jeśli będziemy tylko płakać albo leżeć na kanapie i czekać na cud, szanse na niego będą równe zeru. Hasła typu „wystarczy chcieć” czy „możesz wszystko” zawsze uważałam za naiwne, niebezpieczne (bo zwyczajnie nieprawdziwe) i nieżyciowe. Więc nie o tym chciałam napisać książkę. Moje bohaterki nie są postaciami z bajki, miały być kobietami z krwi i kości.  

Jedna z bohaterek, „cierpi” na niezwykłą przypadłość (synestezja). Skąd pomysł, żeby ją nią obdarzyć?

Tak jak wspomniałam, tworząc moje bohaterki, opierałam się także na zasłyszanych i zaobserwowanych historiach osób z mojego otoczenia. Znam kogoś, kto ma taką niezwykłą przypadłość, choć nie tak rzadką, jak mogłoby się wydawać. Byłam ciekawa, jak to zjawisko (nie chcę zdradzać szczegółów, żeby nie popsuć efektu niespodzianki osobom, które jeszcze książki nie czytały) wpływa na codzienne życie takiego człowieka. Poza tym synestezja jest tylko jedną z nietypowych cech mojej bohaterki, która w ogóle pod wieloma względami jest „inna” w potocznym rozumieniu. To była szansa na zbudowanie interesującej postaci, bo z jednej strony „innej” właśnie, ale z drugiej – mam nadzieję – pod wieloma względami bliskiej doświadczeniom wielu kobiet.

Czy istnieje w rzeczywistości kalendarz z imionami niezwykłymi, który prowadzi nas przez opowieść („Kalendarz dla dociekliwych i nietypowych”)? Przyznam, że większość (o ile nie wszystkie) imiona, które z niego pochodzą usłyszałam (przeczytałam;)) po raz pierwszy właśnie w Pani książce. Jak jest z ich istnieniem?

„Kalendarz dla dociekliwych i nietypowych” to oczywiście wytwór mojej wyobraźni, ale imiona w nim zawarte są jak najbardziej prawdziwe (choć podejrzewam, że bardzo rzadko „używane”). To był taki pomysł na rozpoczynanie z humorem rozdziałów, w których zaglądam w kolejny dzień Weroniki. Zależało mi na wprowadzeniu do książki lżejszej atmosfery, uśmiechu, a może nawet powodu do głośnego śmiechu. Z naszej rozmowy mogłoby wynikać, że „Stany małżeńskie i pośrednie” to książka bardzo poważna, w tonacji wyłącznie serio. Zapewniam więc, że nie takie były moje intencje i że starałam się napisać powieść zabawną, pogodną i pełną humoru – słownego i sytuacyjnego. Lubię łączyć poważne tematy z lżejszym stylem i rozładowywać cięższe wątki żartem. Tak jak w życiu – sytuacje niewesołe przeplatają się z wesołymi.

My, kobiety, lubimy czytać powieści o nas – kobietach. Chcemy odnaleźć tam siebie, znaleźć siły i inspiracje... Czy każda z nas odnajdzie się w postaciach: Weroniki, Jowity, Agaty i Izki?

Byłabym bardzo usatysfakcjonowana, gdyby tak się stało. Bo takie właśnie były moje intencje – dlatego też każda z moich bohaterek (singielka, rozwódka, osoba w separacji i mężatka), jest na innym etapie życia, ma inne doświadczenia, temperament, podejście do rzeczywistości, do mężczyzn, pracy, rodziny (zwłaszcza do swojej matki… – ale to temat na osobną rozmowę) czy do macierzyństwa.  

Szanuję zakończenie powieści, ale… czy planuje Pani może powstanie powieści z dalszymi losami bohaterek, z którymi zdążyłyśmy się już zaprzyjaźnić? Bo przyznam, że ich sylwetki są tak skrojone, że każdą z nich ma się ochotę poznać osobiście i pozostawić w swoim życiu na nieco dłużej, niż czas potrzebny na lekturę niespełna 500 stron powieści :-)

Naprawdę cieszę się bardzo, że takie właśnie ma Pani odczucia po przeczytaniu tych niemal 500 stron. Oczywiście zależało mi na stworzeniu postaci, które nie pozostawią czytelniczek (i mam nadzieję – czytelników) obojętnymi i wydadzą się „wzięte z życia”. To, że miałam obawy, jak książka zostanie przyjęta, jest oczywiste i nierozłączne z pisaniem, ja jednak miałam dodatkowy powód do tremy – „Stany małżeńskie i pośrednie” są poniekąd moim debiutem – bo to moja pierwsza powieść dla czytelników dorosłych. Dotąd byłam – i jestem – autorką książek dla dzieci (debiutowałam powieścią „Cześć, wilki” w wydawnictwie Dwie Siostry) oraz (pod nazwiskiem Czupkiewicz) piszę teksty piosenek – m.in. na płyty S. Celińskiej („Atramentowa”, „Atramentowa – Suplement” i „Malinowa”).  Natomiast co do kontynuacji „Stanów…” – lubię otwarte zakończenia, niedopowiedzenia, które pozostawiają czytelnikowi możliwość snucia własnych ciągów dalszych.  Ale kto wie, może za jakiś czas sama zatęsknię za Weroniką, Jowitą, Izką i Agatą i spróbuję się dowiedzieć, co było dalej?

 

Recenzję powieści Doroty Kassjanowicz "Stany małżeńskie i pośrednie" znajdziecie tutaj.

(fot. Krystian Buczek)

 

Podobne artykuły

MEZOTERAPIA MIKROIGŁOWA DAJE TAKIE EFEKTY JAK TRADYCYJNY LIFTING?

O mezoterapii mikroigłowej rozmawiamy z doświadczoną kosmetolog Kamilą Osowską. W swojej klinice w Krakowie posiada najnowocześniejsze rollery do wykonania zabiegu. Czy pozwalają uzyskać efekt liftingu bez skalpela? Jak wygląda zabieg? Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie w naszej rozmowie.

Czytaj więcej

Kobiety Zwyczajne – Niezwyczajne: Wywiad z Anną Sobańską

Kolejną bohaterką naszej akcji "Kobiety Zwyczajne - Niezwyczajne" jest poetka Anna Sobańska. Zapraszamy do lektury wywiadu z Nią oraz Jej wierszy.

Czytaj więcej